Szukaj na tym blogu

niedziela, 3 grudnia 2023

33 lata plus/minus 6...

    Dawno nic nie pisałem na blogu... Brak chęci, czasu, a przede wszystkim wewnętrzne przeświadczenie, że muszę pisać coś sensownego/wartościowego, bo inaczej to nie ma sensu...

I tak sobie siedziałem, myślałem i wymyśliłem: "Nosz Qurwa mać, jeśli mam coś zrobić, to teraz jest najlepszy moment." Zero prokrastynacji, zero kombinowania, zero marudzenia. 

    Ostatni rok to niezłe wariactwo (może będzie gorzej, może lepiej, zobaczymy).
1 grudnia obchodziłem 6 rocznicę abstynencji. Porównując mnie teraz i mnie 6 lat temu różnica jest diametralna, i bardzo mnie to cieszy.
Kiedy człowiek przestaje pić, to nie wie, co zrobić z wolnym czasem - w końcu wcześniej czas upływał na:
- piciu
- zdobywaniu gorzały
- spaniu
- kacu (choć do kaca lepiej było nie dopuszczać...) 

    Mam 33 lata, 6 lat abstynencji i terapii za sobą, i nadal "wiem, że nic nie wiem" cytując klasyka. W głowie mam pełno planów/marzeń, pomysłów i zero sposobów ich realizacji... Jedyne, co wiem prawie na pewno, to to, że jeśli popadnie się w marazm i nie będzie się robić nic, to nie zrobi się nic. Wiem też, że cieszą mnie rzeczy, o których kilka lat temu nie pomyślałbym w kategoriach pozytywnych.
Teraz czas spędzam głównie z żoną i dzieckiem (drugie w drodze). Po raz pierwszy mogę powiedzieć, że zaczynam żyć, a nie funkcjonować. Wiem, że jeszcze długa droga przede mną i mam wiele złych nawyków do zmiany, ale jest ich mniej niż na początku.



    Kiedyś miałem bardzo wysokie mniemanie o sobie, większość ludzi dookoła uważałem za bandę debili, tylko dlatego, że mieli inne zainteresowania i gorsze oceny w szkole. Teraz powoli zmienia się moje nastawienie, zaczynam rozumieć, że sam mam wiele wad i przywar, że nie jestem LEPSZY od innych tylko dlatego, że jestem inny.

    Nie chodzę na mityngi AA, ale dalej żyję według zasad wspólnoty. Należymy z żoną do Neokatechumenatu - to równie zabawna "sekta" i podobnie jak w AA przychodzą tam ludzie, którzy czują, że coś jest "nie tak", ale okłamują sami siebie, że to nie z nimi jest problem. 

Kiedyś obiecałem sobie, że nie będę chodził do kościoła, bo to nie ma sensu... No to ten... Nadal tak jest, ale będąc w neokatechumenacie mój "wewnętrzny egoista" myśli sobie, że taki zwykły kościół, to dla plebsu, który nie wie o co w tym wszystkim chodzi, a ja chodzę tam, gdzie to ma sens...

Pokręcone, ale działa jak wszystko w moim życiu do tej pory. Pomimo abstynencji i programu 12 kroków, pewnie nie przekonałbym się do chodzenia "normalnie" na Msze do kościoła, a tak to mam "coś jak AA, tylko bardziej religijnie" i jest git. 

Na dzisiaj wystarczy, choć mój wewnętrzny krytyk mówi mi, że powinienem od razu napisać coś rozmiarów " Pana Tadeusza"...

Pogody ducha

Dominik Alkoholik












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz